KĄCIK ŚLĄSKI

Bebok i balonik. Rozmowa o pięknym świecie akwareli i muzyki

Grzegorz Chudy to bardzo rozpoznawalna postać, wręcz ikona tak bardzo związana z katowickim Nikiszowcem. Jak rozpoczęła się Pana kariera?
Zawsze miałem dwie miłości. Z jednej strony literatura, bo pochodzę z nauczycielskiej rodziny, z drugiej strony malarstwo. Była próba dostania się na akademię sztuk pięknych, ale po okresie różnych warsztatów i kursów udało mi się dostać na… filologię polską. Chciałem malować i uczyć, a to drugie byłoby trudne bez wykształcenia pedagogicznego. I tak przez parę dobrych lat trwała moja kariera nauczycielska. 

A potem malarstwo.
Tak, potem malarstwo, jeszcze w międzyczasie była muzyka. Zawsze któreś z tych dziedzin przeważało, aż w końcu zwyciężyło malarstwo. Pamiętam, dostałem zestaw farb akwareli i książkę „Jak malować akwarelą”. Przedstawiała trzech akwarelistów, którzy malowali ten sam temat. Krok po kroku pokazali jak malować. Próbowałem odtwarzać obraz na podstawie tej książki, aż powstało coś zupełnie innego, choć temat był taki sam. W efekcie poczułem się jednym z nich i w ten sposób zaczęła się moja przygoda z malarstwem. To było w okresie szkoły podstawowej, ale pozostało do dzisiaj. 

Malarstwo i przede wszystkim Śląsk.
Tak, choć do Śląska trzeba było dojrzeć. Moja pierwsza duża wystawa była poświęcona cerkwiom. Zawsze intrygowały mnie regiony pogranicza, gdzie przenikają się kultury, czasem wypychane, mniej znane, cerkwie były idealnym przykładem, historie Łemków, opuszczone wioski. Druga wystawa była związana z Bretanią. To z kolei moja wielka miłość do kultury celtyckiej, też pogranicza, obrzeża Francji. W ten sposób dorosłem do spraw Śląska. Zawsze też podobały mi się Katowice. Jeszcze w czasach, gdy były ohydne, z dworcem, sypiącą się estakadą, wszystko zakurzone, zabrudzone… A przecież wystarczyło podnieść głowę ponad poziom chodnika, żeby zobaczyć piękne, secesyjne miasto. To było to coś, co łapało za serce. Później poznałem Nikiszowiec i tak powoli zaczęło się malowanie tego najbliższego mi świata, świata mojego dzieciństwa. Zostałem wychowany w śląskiej rodzinie praktycznie przez prababcię, która nauczyła mnie godać, a w jej kuchni pamiętam wielki śląski byfyj, który był dla mnie taką szafą jak u C.S. Lewisa. Tak jak dzieci przechodziły przez szafę, tak samo ja przechodziłem przez ten byfyj i tam poznawałem śląski świat, który wiele lat później odkryłem raz jeszcze jako osoba dorosła.
I w Nikiszowcu, w tym absolutnie malowniczym świecie jeszcze dodatkowo odkrył Pan Beboka, złośliwego skrzata ze śląskich bajek i legend, którego przecież nikt nie widział, a Pan go tu znalazł.
Tak naprawdę, to Beboka znalazła moja córka. Ona wiedziała jak on wygląda, a kiedyś mnie poprosiła o narysowanie. Narysowałem Beboka, takiego, jaki według mnie powinien być, to znaczy takiego wielkiego potwora z wielkimi oczami, którego wszyscy się boją, stwora, który porywa niegrzeczne dzieci do wora. Ujrzawszy moje dzieło córka powiedziała: 
– Tato, Beboki tak nie wyglądają! Beboków nie trzeba się bać, one tylko tak udają. Beboki są miłe! 
No i w  ten sposób wypracowaliśmy wspólnie postać Beboka. Sympatycznego, którego nikt się nie boi. Dzisiaj dzieci boją się, że zapomną hasła do Internetu, albo tego, że im rodzice zablokują jakąś aplikację. Beboki zostały już oswojone i tak wychodzą powoli z ukrycia, a ludzie wiedzą, że nie muszą się ich obawiać. Choć wciąż są przyczajone. Wkrótce udało mi się namalować serię akwarel z Bebokiem w głównej roli. 

Pana malarstwo jest wyjątkowe i bardzo charakterystyczne. Najczęściej związane z regionem, pozostające wciąż w baśniowym klimacie, ukazujące pejzaże i miasta Górnego Śląska. Miejsca działalności takich charakterystycznych twórców, jak z jednej strony Jerzy Duda-Gracz, a z drugiej malarze Grupy Janowskiej. Czy ich twórczość jest dla Pana inspiracją w tworzeniu obrazów?
Sięganie do tych mistrzów rzeczywiście się pojawia. To są moi dwaj wielcy mistrzowie. Dla mnie Ewald Gawlik to niekwestionowany geniusz koloru, niekwestionowany mistrz oddania magii Górnego Śląska, z kolei Duda Gracz jest mistrzem opowieści w malarstwie, absolutnie genialny. Jego obrazy, w których za pomocą pejzażu potrafi przekazać tak wiele prawdy o społeczeństwie, czasami gorzkiej, to prace robiące niesamowite wrażenie, które się czyta jak książkę.

Czym dla Pana jest Śląsk? 
To kraina, w której mieszkają fantastyczni ludzie. Cenię w tych ludziach umiłowanie do konkretu. Zdarza mi się współpracować z ludźmi z całej Polski i tu najczęściej, gdy powiedziane jest „tak”, to jest „tak”. Wyjątkowe podejście do pracy. Spotykam się z czymś takim, że ktoś mi odpowiada, że „nie zrobię tego”, ale nie dlatego, że nie umie, ale że nie ma pewności, czyli albo coś ma być zrobione „na zicher”, albo nie będzie zrobione wcale. Wiem, że to jest krótka, szczera odpowiedź, którą bardzo cenię. Śląsk to kraina dobrych ludzi. I nie tylko samych Ślązaków, bo piękne tu jest też to, że wiele ludzi ten Śląsk „wchłonęło” i potrafią tu znaleźć swoje miejsce. Śląsk to taka ładna szkatułka, która wygląda zupełnie niepozornie, bo gdy jesteś spoza Śląska myślisz „Śląsk” – cóż to takiego, a wystarczy złamać w sobie opór i otworzyć tę szkatułkę i nagle odkrywamy krainę, która jest kompletnie, absolutnie zaskakująca. Wiele osób przybywających tu kolejny raz odkrywa rzeczy tak różne od tych istniejących gdzie indziej.

Śląsk to też język, tradycja, kultura. Jako polonista posługujący się również językiem śląskim propaguje Pan śląską godkę.
Staram się. Język śląski to mój drugi, a w zasadzie pierwszy język. Zupełnie inaczej oddaje emocje. Nie wiem czemu, ale jeśli jestem zdenerwowany to rozładowuję emocje albo ogłaszam światu co mi dolega za pomocą śląskiego. 
Może dlatego, że dobrze wypowiedziane „pierona” ma większą moc niż wszystkie przekleństwa tego świata.
Chciałbym, żeby śląskim posługiwali się najmłodsi, dlatego udało mi się zorganizować kurs śląskiego pt. „Bajtle godajom”, który miał swoje dwie edycje m.in. w Muzeum Śląskim. Niestety, ze względu na pandemię projekt został zawieszony, ale myślę, że uda się do niego wrócić.

Poza malarstwem były też doświadczenia z muzyką.
Tak i to całkiem spore. Kilkanaście lat występowałem z zespołem muzyki celtyckiej Beltaine, którego byłem współzałożycielem. Muzyka mająca swe źródła w Irlandii, Szkocji i Bretanii. To była wspaniała przygoda, nagraliśmy kilka płyt, koncertowaliśmy w USA, Meksyku, Kanadzie, Portugalii, Hiszpanii, Francji, Włoszech, a nawet w środku lasu deszczowego na Borneo.

W końcu to pytanie musi paść: dlaczego balonik?
To ciekawa historia. Kiedyś postanowiłem stworzyć fikcyjną postać sprzedawcy marzeń. Miała to być taka postać w płaszczu, która chodzi z balonikiem i rozdaje ten balonik, jako symbol tego, że marzenie może się spełnić. Sprzedawca marzeń pojawiał się w wyjątkowych dla mnie miejscach związanych ze wspomnieniami, z podróżą – pierwszy był w Lublinie, drugi gdzieś tam w Bretanii, parę razy był na Śląsku. A że z natury jestem leniwy, to nie chciało mi się za każdym razem malować tych kilkunastu baloników, więc postanowiłem malować tylko jeden balonik, dla zaznaczenia na obrazie, że sprzedawca marzeń tu był. Tak powstał pomysł, aby ten balonik stanowił mój podpis.

Czy chciałby Pan powiedzieć o sobie, czego nikt nie wie, a Kącik Śląski w ŚWE byłby jedynym miejscem, w którym o tym napisano?
Ja podziwiam każdego, kto ma zdolności techniczne. Dla mnie szczytem magii jest umiejętność połączenia różnych elementów, kabli, przewodów w taką całość, aby to po naciśnięciu jednego guzika wszystko zadziałało. To coś, czego nie potrafiłbym opanować, i moim marzeniem jest, aby kiedyś umieć podłączyć lampę. Natomiast mogę powiedzieć, że jestem wirtuozem wiertarki.

Jakie plany na przyszłość? Nowe wyzwania?
Takim moim małym życzeniem jest wydanie albumu. Chciałbym zebrać i spiąć razem to co dotychczas stworzyłem. Poza tym myślę też o książce. Ta o bebokach powstała, ale mam na myśli książkę dla dzieci. Zdarzyło mi się też prowadzić warsztaty dla dzieci i o tym można też pomyśleć. Takie warsztaty otwierają oczy. Dzieci nie mają w sobie żadnych zahamowań. Można powiedzieć dziecku, że ma coś namalować, a ono zrobi to po swojemu i zrobi to w taki sposób, że dorosły nigdy by nie wpadł na to. Picasso powiedział kiedyś, że można poświęcić trzy lata by malować jak mistrzowie, ale nie wystarczy całego życia, żeby nauczyć się z powrotem malować tak jak maluje dziecko.
Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę dalszych wielu sukcesów w pracy nad tworzeniem pięknego kolorowego świata akwareli. Odkrywania Górnego Śląska i Świata pięknych kolorów, a dla sprzedawcy marzeń ogromu pracy.
 

Tagi