FELIETON

ENERGIA JEST W NAS Felieton z pogranicza psychologii biznesu i… życia. MENTORING – NOWA(?) MODA

Świat się nieustająco zmienia, a – powtarzając za Heraklitem z Efezu – jedyną niezmienną rzeczą jest zmiana. Zmiany następują coraz szybciej, a nasze życie, przypominające jeszcze dwadzieścia lat temu karuzelę z konikami, teraz jest jak wirująca karuzela łańcuchowa. Nie ma szans jej zatrzymać, nie ma możliwości wysiąść. Jedyne co możemy zrobić, to poddać się pędowi powietrza, nauczyć się nadążać za zmieniającym się krajobrazem i… czerpać przyjemność z jazdy, bo ta nasza życiowa przejażdżka nie będzie trwała zbyt długo, niestety. Można oczywiście zamknąć oczy i starać się przeczekać, przetrwać do końca, ale czy wówczas odniesiemy jakąś korzyść? Zamknięcie oczu na tej naszej alegorycznej karuzeli, to nic innego jak poddanie się, wsadzenie nosa w serialowy świat i życie obok samego siebie. Nie neguję takiej postawy, każdy sam dokonuje wyboru własnej drogi, być może nałogowe oglądanie seriali całymi popołudniami jest rodzajem odskoczni od codziennych stresów i natłoku obowiązków, od szarości i powtarzalności zwykłych codziennych czynności, natchnieniem, tęsknotą za innym życiem. Ale czy jest to nasze życie? Czy tak naprawdę stworzeni w wyobraźni scenarzystów bohaterowie to my? Czy inspiracja nie powinna polegać na tym, że staramy się wcielić w nasze życie cechy, które imponują nam u serialowych bohaterów? A może lepiej byłoby poszukać takich bohaterów wokół nas i z nich, i z ich doświadczenia czerpać wskazówki do bycia innym, lepszym, bardziej kompetentnym, lepiej zorganizowanym? Może dobrym rozwiązaniem jest posiadanie mentora, który będzie miał wpływ na rozwój naszej kariery oraz na nasz własny, osobisty rozwój, co przełoży się na nasze lepsze samopoczucie i czerpanie satysfakcji z tego, co robimy na co dzień. Mentor, czyli ktoś kto będzie naszym własnym, realnym, nie wirtualnym bohaterem, dzięki któremu my będziemy się mogli stać bohaterami sami dla siebie. Docenianie samych siebie i własnej działalności to źródło satysfakcji z pracy i życia. 
Pojęcie mentor stało się modne ostatnio i jest odmieniane przez wszystkie przypadki oraz wymieniane we wszystkich możliwych sytuacjach, zarówno zawodowych, jak i osobistych. Mentor, mentoring, mentorskie… Nowa moda zawładnęła szkoleniami, programami, warsztatami.  
Mentor. Czyli kto? Pojęcie mentoringu rozumiane jest w bardzo różny sposób, brakuje jednej, ogólnie przyjętej definicji. Wynika to między innymi z faktu, że jego rozumienie zmienia się, a ponadto zależy od kontekstu, w jakim jest stosowany. Przyjmijmy, że mianem mentora na ogół określa się osobę będącą wzorem do naśladowania, o dużej wiedzy i doświadczeniu, która dla swojego podopiecznego jest przewodnikiem i doradcą, darzonym zaufaniem i szacunkiem. Jest naszym własnym bohaterem. Mentorem jest ktoś, kto pomaga nam stać się tym, kim pragniemy zostać, czasem nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Mentor pomaga nam rozwijać się i wykorzystywać nasz własny potencjał. 
Miałam przez całe życie ogromne szczęście spotykać na swojej drodze ludzi, którzy – w sposób absolutnie naturalny – stawali się moimi mentorami. Pierwszym mentorem w moim życiu była moja Mama (Irena Szubert). Nauczyła mnie szacunku i miłości do drugiego człowieka. Nauczyła mnie dostrzegać w ludziach dobro. Nauczyła mnie, że każdego człowieka można polubić. Każdy, absolutnie każdy ma w sobie coś, co nam odpowiada i za co jesteśmy w stanie tę osobę polubić. Wykorzystuję tę zasadę przez całe życie. Jeśli zdarza mi się – choć na szczęście niezbyt często – spotkać kogoś, z kim nie czuję przysłowiowej chemii, szukam w tej osobie cech, które cenię, lubię, które mi odpowiadają i postrzegam właściciela przez pryzmat tych cech. Dzięki temu lubię lubić ludzi. Moja mama wypełniła też moje życie tysiącem przeróżnych powiedzeń, które na pozór śmieszne i niewiele znaczące, mają w sobie głęboką mądrość. Mama nauczyła mnie też tolerancji dla ludzkich odmienności. Nie jesteśmy na szczęście tacy sami – i choć trudno czasem zaakceptować różnice – to one właśnie nas wzbogacają. Drugim mentorem w moim życiu był mój Dziadek (Feliks Baranek). Spędzaliśmy czas nad szachownicą, a oprócz szachowych arkanów Dziadek przemycał życiowe mądrości oraz kształtował mój młody i giętki kręgosłup moralny. W rodzinie były jeszcze dwie ważne dla mnie osoby. Moja Ciocia Zosia (­Zofia Klucznik) podczas długich wiejskich wędrówek przez lasy, łąki i pola pomagała mi wybrać życiową drogę zawodową. Mój brat (Andrzej Szubert) był w dzieciństwie moim drogowskazem w kwestii pokochania aktywności fizycznej, zaraził mnie miłością do oczyszczania zmęczonej głowy podczas krótszych i dłuższych dystansów biegowych, w czasach, w których bieganie nie było czymś normalnym, modnym i popularnym, przeciwnie – było postrzegane raczej jako niegroźne dziwactwo. Mój brat jest zresztą do dziś dla mnie wyjątkowym wsparciem. Osobą, na którą zawsze mogę liczyć, zarówno na życiowych zakrętach, jak i w drobnych kwestiach logistycznych, pozornie niewiele ­znaczących. ­
Pierwszymi mentorami spoza kręgu rodziny byli moi matematycy – w podstawówce Joachim Witek, który nauczył mnie, że matematyka jest królową nauk. Tak na poważnie, i tak z przymrużeniem oka, czyli, że powiedzenie: umiesz liczyć, licz na Siebie – ma zastosowanie w dorosłym życiu. W liceum – Halina Pasieczna, która do znudzenia powtarzała: MNIEJ SŁÓW, WIĘCEJ TREŚCI, oraz że wynik zawsze JEST, a nie BĘDZIE. W zawodowym, już energoprojektowym życiu, role mentorów odegrało kilka osób. Pierwszym był absolutnie fantastyczny Adam Sławiński, który – gdyby żył – miałby dziś 98 lat. Na początku mojej pracy w EPK nauczył mnie dostrzegania w każdym człowieku, bez względu na jego wiek, młodego ducha. To niezwykle ważna, ułatwiająca życie i pracę umiejętność. Nauczył mnie również szacunku dla pracy poprzednich pokoleń i miłości do katowickiego Energoprojektu. To dzięki Niemu traktuję EPK jak drugi, a czasem pierwszy, dom – i nigdy nie postrzegam pracy jako przymusowego obowiązku. To dzięki Adamowi lubię być w EPK, to dzięki niemu czuję się częścią EPK. Drugą osobą z tamtego pokolenia był Tadziu Godula (Tadeusz Godula), też już niestety nieżyjący. Spędzaliśmy wspólnie godziny nad systemem jakości, wypijając hektolitry dobrej gatunkowo herbaty, a w przerwach rozmawiając o życiu i Słowackim. Tadziu nauczył mnie planować. Nauczył mnie wyznaczać sobie cele i samej przed sobą się z nich rozliczać. To dzięki niemu zawsze w styczniu robię plan pracy i wydarzeń na cały rok. To dzięki niemu robię w grudniu podsumowanie. To też dzięki niemu moi przyjaciele natrząsają się ze mnie, gdy wysyłam im plan spotkań i imprez towarzyskich. To dzięki niemu nie przytłacza mnie nadmiar obowiązków, bo wszystko jest zaplanowane. Kolejnym mentorem, bardziej w kwestiach życiowych, niż zawodowych był mój duchowy przewodnik O. Tycjan OFM (Stanisław Zgraja). Przegadaliśmy setki godzin na temat odróżniania dobra od zła, moralności, życiowych wyborów, szacunku do życia ludzkiego i ludzkich łez. Był – bo też niestety od pięciu lat nie żyje – moim powiernikiem, spowiednikiem, superwizorem, wsparciem. Przyjaciel przez duże P. Od kilkunastu lat drogowskazem i mentorem w moim zawodowym życiu – choć nie tylko – jest Heniu ­Tymowski (Henryk Tymowski). Heniu nie daje mi rad. Heniu siada naprzeciw mnie i mówi tonem charakterystycznym, właściwym tylko dla Niego: „Młoda, ogarnij się”. I się ogarniam. Zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd i szukam rozwiązania, wyjścia z sytuacji, lepszej drogi. Czerpię satysfakcję z Jego opieki, wsparcia, krytyki i z tego, że jest ostatnią osobą, która nazywa mnie „młodą”;) Wymienione doświadczenia własne są powodem, dla którego uważam mentoring za coś absolutnie nie do przecenienia. Jestem zwolennikiem tej metody pracy z młodymi ludźmi i rozwiązaniem dla osób nieco starszych, ale ciągle chcących się rozwijając. Czerpanie z doświadczeń innych jest doskonałym sposobem na unikanie niektórych błędów, a przede wszystkim na zdobycie umiejętności naprawiania błędów własnych. Dobrze jest na tej życiowej karuzeli łańcuchowej wiedzieć, że inni też potrafią pędzić i nie wypaść. Tyle doświadczeń własnych…  Tradycyjna definicja ujmuje mentoring jako relację rozwojową pomiędzy dwoma osobami – starszym, bardziej doświadczonym człowiekiem, pracownikiem, zwykle zajmującym wyższą pozycję w hierarchii organizacyjnej – mentorem, i młodszym, mniej doświadczonym – podopiecznym. Używane zamiennie określenie podopiecznego – protegowany nie wydaje mi się najlepsze, ze względu na swoje negatywne konotacje. Mentor zapewnia wsparcie, ukierunkowanie i informację zwrotną odnośnie planów kariery i osobistego rozwoju. Zapewnia, wolną od zależności służbowych, pomoc rozwojową udzielaną innej osobie w dokonywaniu znaczących postępów w nauce, pracy lub po prostu – myśleniu. Europejskie Centrum Mentoringu propaguje definicję mentoringu, w której nacisk położony jest na uczenie się i wszechstronny rozwój podopiecznego. Relacja ta opiera się na równości, partnerstwie i wzajemności. Nie zaleca by w mentoringu zachodziła zależność służbowa przełożony – pracownik. Mentor dzieli się z podopiecznym swoją wiedzą i promuje go, dzięki czemu zwiększa jego szanse na sukces zawodowy. Poza mentoringiem zawodowym czy branżowym, wyróżnia się w psychologii biznesu również mentoring społeczny, skierowany do osób w trudnych sytuacjach życiowych, którym pomocna dłoń jest potrzebna do wyjścia na prostą. Ciekawą formą mentoringu jest też mentoring odwrócony, który zakłada korzystanie z doświadczeń osób młodszych, teoretycznie mniej doświadczonych, ale za to mających „świeże” spojrzenie na świat. Czasem dobrze jest schować niezdrową dumę do kieszeni i posłuchać np. własnego dziecka. Za krytykę, którą raczy mnie od kilku lat mój syn (Michał Szubert) jestem mu niezmiernie wdzięczna. Z całą pewnością udało mu się uchronić mnie przed popełnieniem kilku niepotrzebnych błędów.
Wszyscy moi zawodowi i życiowi mentorzy byli i są mentorami nieformalnymi. Nikt tego nie wymyślił, nie narzucił, to działo się i nadal dzieje – samo. Być może jest to jedna z przyczyn sukcesu takiej metody. Ale mentoring formalny, inicjowany i kierowany przez organizację, też ma swoje zalety. Mimo, że w tej formie pary podopieczny–mentor zazwyczaj są dobierane przez organizację po ocenie kompetencji obu, a relacja jest niestety czasowa, to nie wyklucza to powstania więzi interpersonalnej i zaangażowania w rozwój podopiecznego. Niewątpliwie mentoring, przyspiesza adaptację podopiecznych do nowych warunków organizacyjnych i kultury organizacyjnej i zżycia z organizacją. Kluczem do sukcesu są cechy indywidualne i wzajemny szacunek. Jak w życiu. Ważny jest szacunek do własnego bohatera, którego naprawdę warto mieć. Blisko siebie. Nie na ekranie.
Nowa moda na mentoring? Czy nowa? Przecież pojęcie mentor bierze swój początek w mitologii greckiej. Mentor był przyjacielem Odyseusza, któremu Odyseusz, wyruszając pod Troję, powierzył opiekę nad żoną Penelopą i synem Telemachem. Postać Mentora przybrała Atena, towarzysząc Telemachowi w poszukiwaniu ojca. Rodowód zatem nie wskazuje na nowość.
A czy podążanie za modą jest złe? Ważne, żeby nie spaść z karuzeli, poczuć we włosach wiatr i umieć się cieszyć z przejażdżki. Najlepiej w towarzystwie osoby, której można zaufać. Czego Państwu i sobie życzę.

 

Tagi