FELIETON

Czemu wiedzę o elektryczności tak w niewielkim stopniu budowali Polacy?

Skoro mam możliwość pisania felietonów w tym czasopiśmie dedykowanym do Śląskich Elektryków, to chciałbym się podzielić pewną fantazją. Być może całkiem oderwaną od rzeczywistości, ale godną przytoczenia.
Będąc studentem często buntowałem się na myśl o tym, że wśród twórców cywilizacji jest tak mało moich rodaków. Prawie wszystkie podstawowe odkrycia w fizyce, chemii, biologii – są dziełem Anglikowi, Niemcowi, Francuzów... 
Czyżbyśmy byli od nich gorsi?!
Dziś – wydaje mi się, że rozumiem. Skupię się na elektrotechnice, ale to samo można by było wnioskować o rozwoju innych dziedzin nauki i technik.
Kluczowy w tych rozważaniach jest fakt, że pod koniec XVIII wieku, w całym wieku XIX i na początku XX wieku, właśnie wtedy, kiedy dokonywano kluczowych odkryć i wynalazków – Polska była najpierw rozdzierana kolejnymi zaborami, a potem była „wymazana z mapy Europy”. Ta sytuacja powodowała, że najzdolniejsza polska młodzież zamiast skupiać uwagę na badaniach naukowych lub na technicznych wynalazkach – zajmowała się działalnością konspiracyjną i wykrwawiała się w kolejnych tragicznych powstaniach.
Posłużę się przykładem. Jak wiadomo ogromny wkład w rozwój wiedzy o elektryczności miał James Clerk Maxwell. Między innymi stworzył on opis matematyczny zjawisk elektromagnetycznych, którego skutkiem było odkrycie fal radiowych. Myślę, że Czytelnikom ŚWE nie muszę tłumaczyć, jakie to miało doniosłe znaczenie. Kluczowego odkrycia dokonał Maxwell w 1864 roku.
Sięgnijmy do naszej historii. W Polsce dobiegał wtedy końca dramat Powstania Styczniowego. 
Puśćmy wodze fantazji.  
Można sobie wyobrazić – i jest to prawdopodobne! – że kształt podstawowych równań elektrodynamiki zrodził się w umyśle Maxwella właśnie tej kwietniowej nocy, gdy rosyjscy siepacze aresztowali ostatniego dyktatora Powstania, ­Romualda Traugutta. Można sobie także wyobrazić, że w sierpniu tego roku, kiedy Traugutt konał na stokach cytadeli Warszawskiej – z formuł matematycznych Maxwella wyłoniło się nieoczekiwanie równanie tajemniczych, nikomu nieznanych fal.
Ten sam czas, a jakie różne losy ludzi!
Podążajmy dalej tropem tej fantazji. 
Być może wśród powstańców 1964 roku byli także geniusze na miarę Maxwella. Powstańcy byli przecież na ogół ludźmi wykształconymi, często legitymowali się dyplomami najlepszych ówczesnych zagranicznych uniwersytetów, należeli do intelektualnej elity narodu. Być może wśród zapomnianych już (niestety...) mogił znaczących dziesiątki pól bitewnych tego ostatniego z wielkich Powstań Narodowych – są także takie, które przedwcześnie zamknęły się nad ludźmi zdolnymi przeobrazić świat. 
Być może któryś z nich myślał o zjawiskach elektromagnetycznych i przy partyzanckim ognisku spisywał notatki. Być może w bezsenną noc poprzedzającą bitwę intuicyjnie przeczuwał także owe fale, które rozsławić miały imię Maxwella?
Niestety, Historia pozwoliła mu napisać – zamiast matematycznych formuł na papierze – tylko krótki krwawy ślad na śniegu...
Szkoda, bo formuły są trwalsze, zdolne istnieć przez stulecia, wciąż tak samo ważne i tak samo prawdziwe, podczas gdy pamięć o bohaterach zaciera się w miarę jak trawa porasta kolejne mogiły. 
Pozwoliłem sobie na tę całkiem nie opartą na żadnych faktach fantazję na temat Polaków, którzy mogli rozwijać elektrotechnikę – ale nie zdążyli. Ale ta fantazja jest oparta na pewnych faktach, które naprawdę miały miejsce.
Przypomnę (bo już o tym pisałem na łamach „Rzeczpospolitej” 27.03.2020), że pierwszym odnotowanym w historii polskim elektrykiem był... zakonnik. Ksiądz Józef Herman ­Osiński nie angażował się w próby wywalczenie niepodległości dla Polski, gdyż jako zakonnik nie mógł tego robić, ale za to udzielał się jako nauczyciel (najdłużej w Kolegium Pijarskim w Rzeszowie, ale także w Warszawie, w słynnym ­Collegium ­Nobilium, a także w szkołach w Międzyrzeczu Koreckim, w Wieluniu, w Łomży i  Górze Kalwarii). Miał podstawy do tego, by we wszystkich tych szkołach nauczać, bowiem zdobył gruntowne wykształcenie na czołowych europejskich uniwersytetach w Wiedniu (1768-1771) i w Paryżu(1772). Traktował jednak nauczycielską profesję w sposób poszerzony, mianowicie nie tylko przekazywał wiedzę, ale także dokładał starań, by tę wiedzę samemu poszerzać i pogłębiać. Miał zamiłowanie do eksperymentów naukowych, więc w każdej szkole, w której nauczał, organizował pracownie chemiczne i fizyczne, w których prowadził różne doświadczenia. Wyniki swoich badań publikował, wydając w 1777 roku książkę „Fizyka doświadczeniami stwierdzona”, w której znalazły się między innymi opisy doświadczeń związanych z elektrycznością. Ważniejsza jednak była następna jego książka zatytułowana „Sposób ubezpieczający życie i majątki od piorunów”, która została wydana w Warszawie w 1784 roku. Uważa się, że był to pierwszy polski podręcznik elektrotechniki. Przypomnijmy, że piorunochron wynalazł Benjamin ­Franklin w ­Filadelfii w 1752 roku, a cyrkulacja informacji naukowych była w XVIII wieku zdecydowanie wolniejsza, niż obecnie, więc należy przyznać Osińskiemu, że był na bieżąco z osiągnięciami naukowymi swej epoki, a także warto odnotować z uznaniem, że zadał sobie trud, aby praktyczne skutki tych osiągnięć naukowych przekazać do szerokiego grona Polaków, którzy mogli być tym zainteresowani. Za tę książkę Osiński został odznaczony złotym medalem przez króla Stanisława Augusta.
Jak wspomniałem, Osińskiemu jako zakonnikowi walczyć nie było wolno, więc zajął się nauką i rozwijał elektrotechnikę. Inni mogli walczyć, więc stawali do boju i ginęli zanim zdołali zrobić użytek także ze swego umysłu, a nie tylko rąk dzierżących broń. 
O naukowych zdolnościach bojowników tragicznego Powstania wymownie świadczy mało znany (niestety!) fakt, że ci, którzy przeżyli, zesłani na katorgę, bez żadnych środków i z pozycji prześladowanych więźniów – zdołali jako pierwsi stworzyć podstawy naukowego opisu Syberii. Geologia i mineralogia, biologia i limnologia, glacjologia i meteorologia – praktycznie wszystkie działy naukowych studiów tej najbardziej niegościnnej krainy świata, lodowatego wnętrza Azji – opierają się na naukowych obserwacjach Polaków, zesłanych tam na wieloletnie kary za udział w Powstaniu Styczniowym. Benedykt Dybowski, zesłaniec sądzony w tym samym procesie co Traugutt, jako pierwszy dokonał naukowego opisu Bajkału. Jan Czerski, wcielony karnie do armii carskiej i wysłany w stopniu szeregowca na bezterminową służbę do pułku w Omsku, zdołał stworzyć naukowe podstawy geologii wschodniej Syberii. Na mapie Syberii można dziś odnaleźć Góry Czerskiego! Józef Łagowski, więzień pozbawiony swej lekarskiej i naukowej pracowni, gołymi rękami zgromadził preparaty botaniczne, na ktorych do dziś opiera się wiedza o roślinności syberyjskiej. Takich jak oni były setki. Trudno wręcz zliczyć wszystkich polskich badaczy, którzy wnieśli ogromny naukowy wkład do wiedzy o wnętrzu Azji i Kamczatce, przebywając tam – nie zawsze dobrowolnie, ale z punktu widzenia nauki – bardzo owocnie.
A gdyby takim ludziom Historia pozwoliła zasiąść w laboratoriach, prowadzić badania, wymieniać naukowe idee z rówieśnikami z innych, szczęśliwszych krajów? 
Gdyby...
Ale Historia wybrała za nich. I dlatego, gdy gdzieś wyjeżdżam i dowiaduję się, że w okolicy jest powstańcza mogiła – to staram się ją odwiedzić. Tak było między innymi podczas mojej podróży (kilka lat temu) na Białoruś. Oczywiście odwiedziłem wtedy Nowogródek Mickiewicza i Grodno Orzeszkowej, ale najpierw odwiedziłem opisane przez tą pisarkę Bohatyrowicze i tam niedaleko bardzo znanej mogiły Jana i Cecylii odnalazłem też grób 40 powstańców. Pomyślałem o tym, czego ci młodzi wykształceni ludzie mogliby dokonać, gdyby nie zawirowania naszej historii – i do licznych kwiatów, jakie tam zastałem (jak miło!) dołożyłem też wiązankę biało-czerwonych róż, które w tym celu przywiozłem z Polski. 

Tagi